Recenzja serialu Senna, dostępnego od dziś na Netflixie

Film dokumentalny o życiu Ayrtona Senny z 2010 roku był ogromnym sukcesem i stał się punktem odniesienia dla kolejnych produkcji poświęconych sportom motorowym. Najnowszy projekt Netflixa, sześcioodcinkowy serial „Senna”, próbuje podążyć śladami tej produkcji, ale zamiast dokumentalnej formy, postanowiono opowiedzieć historię Senny w formie dramatu fabularnego. Czy ten eksperyment spełnił oczekiwania widzów? Odpowiedź jest bardziej skomplikowana, niż mogłoby się wydawać.

Serial, nakręcony z błogosławieństwem rodziny Senny, stawia sobie za cel nie tylko ukazanie jego kariery, ale także zgłębienie osobowości i relacji osobistych legendarnego kierowcy. Produkcja rzuca światło na życie rodzinne, romantyczne i zawodowe Senny, co daje widzom szansę poznania go jako człowieka, a nie tylko sportowca. Jednak próba wprowadzenia wielu postaci w krótkim czasie wymusza zastosowanie napisów w stylu dokumentalnym, co czasami zakłóca dramaturgię.

Twórcy zainwestowali ogromne środki, aby wiernie odwzorować bolidy, kombinezony i kluczowe wydarzenia z kariery Senny. Sceny wyścigów, takie jak kolizje z Alainem Prostem czy uderzenie w barierę w Monako, są odtworzone z imponującą dbałością o szczegóły. Niestety, efekty specjalne pozostają w tyle za filmami takimi jak „Rush” czy „Le Mans '66”, co staje się szczególnie widoczne w zestawieniu z archiwalnymi nagraniami.

Serialowi nie można odmówić ambicji w próbie odtworzenia atmosfery tamtych lat. Jednak ograniczona liczba lokalizacji do filmowania sprawia, że nawet osoby niezaznajomione z brytyjskim motorsportem mogą zauważyć, że większość akcji dzieje się na tym samym torze. To drobne, ale irytujące potknięcie, które psuje iluzję autentyczności.

Największym problemem „Senny” jest balansowanie między rzeczywistością a fikcją. Jean-Marie Balestre jest przedstawiony jako niemalże diaboliczna postać, co może być zrozumiałe, ale już obraz Prosta jako przeciętnego kierowcy, który wygrywał wyłącznie dzięki lepszym bolidom, to niesprawiedliwe uproszczenie. Takie przedstawienie wydarzeń sprawia wrażenie, że serial jest bardziej hołdem dla fanów Senny niż próbą obiektywnego opowiedzenia jego historii.

Niektóre momenty fabularne, jak scena w karaoke, gdzie Senna i Ron Dennis przekonują Hondę do dostarczenia silników, wydają się sztuczne i przewidywalne. Z kolei dramatyczne sceny, takie jak zgromadzenie FIA, gdzie omawiano skład kierowców na sezon 1990, lepiej oddają napięcie tamtych czasów.

Dla fanów motosportu serial może być mieszanką fascynacji i irytacji. Detale techniczne i odtworzenie wyścigów mogą zachwycać, ale bardziej kontrowersyjne interpretacje wydarzeń, jak przedstawienie fanów Martina Brundle’a jako agresywnych kiboli, budzą uśmiech politowania.

„Senna” to produkcja solidna, ale daleka od ideału. Choć imponuje szczegółami i rozmachem, to jej największym problemem jest to, że stoi w cieniu dokumentu z 2010 roku. Ten ostatni, mimo swojej formy, był bardziej emocjonalny, dokładny i skondensowany, co czyniło go bardziej przystępnym dla widzów.

Mimo wszystko serial Netflixa przypomina o nieprzemijającej popularności Ayrtona Senny. Trzy dekady po jego tragicznej śmierci jego postać wciąż inspiruje kolejne pokolenia, a nowe dokumenty, takie jak ten o jego latach kartingowych, są dowodem na to, że legenda Senny pozostaje żywa.